niedziela, 17 stycznia 2010

notatki z podróży

Czwartek, godzina 2.30, RDA Kraków,

Sympatyczny pan kierowca busa, przez całą drogę na lotnisko, w zabawnie wysuwanym z dachu maleńkim DVD. serwował nam western. Jechaliśmy przez "odległe od cywilizacji drogi". Muzyka z filmu, wypełniająca przestrzeń tych kilku metrów sześciennych i widok za oknem, a właściwie jego totalny brak, wzbudziły we mnie poczucie grozy. O 4.05 dojechaliśmy pod sam terminal lotniska.
Wchodzę, patrzę, prawie pusto. Mając jeszcze godzinę do odprawy, siadłam i postanowiłam przeczekać. Po prostu. Nie przypominam sobie sytuacji, kiedy ostatnio siedziałam i patrzyłam się przed siebie. (O tej porze, nie śpiąc od prawie 24 godzin, nie trudno jest podjąć taka decyzję:) Różne myśli mi się wtedy nasuwały, jednak - podziwianie pomysłowości projektanta i przyglądanie się pracy zespołowej pań sprzątających oraz panów strażników, przyspieszyły czas.

Lubię ludzi. Każdy inny, ale w różnych sytuacjach zachowujemy się podobnie.
Kontrola, prawie każdy z lekka przerażony. Może dlatego, że przed sprawdzaniem naszego lotu, zatrzymano jakiegoś pana, który chyba chciał gdzieś uciec.
Taka mała akcja, umundurowanych panów z bronią.

Uwielbiam latać. Nocą zdarzyło mi się pierwszy raz (właściwie świtem). Niesamowite.
To nic że nad Polską chmury. Ponad nimi, taki wschód słońca, jakiego w życiu nie widziałam. Cudowny obłęd!

Poranny Mediolan też robi wrażenie. Lądujemy. Tata już na mnie czekał. Szybko dotarliśmy do domu. Świat po drodze jest piękny.
Południem, poznałam niedawno narodzonego siostrzeńca mego, który jest tak mały, piękny, nowy i bezradny zarazem, że nie mogę wyjść z podziwu, iż każdy z nas kiedyś taki był.
Oczywiście, aby tradycji stało się zadość udaliśmy się na najprawdziwszą kawę i najprawdziwszą pizzę. Za to między innymi Italię uwielbiam!

Piątek, dom, przedszkole i stare miasto.

Moja 5letnia siostrzenica jest najcudowniejszym pięciolatkiem na świecie! Przyszłam po nią do przedszkola,
zostałam przedstawiona jako „amata zia” i dostałam laurkę.
A do przedszkola to czasem bym chciała wrócić ;)
Potem stare miasto, mury, dookoła góry i jakieś trzy średniowieczne zamki, które jeden po drugim, rozświetliły świąteczne jeszcze dekoracje.

Sobota, akcje, zakupy, stare miasto w mieście obok, spacery, szaleństwo, zabawy w księżniczki i smoki, Sindbada, Calineczkę i wszystkie bajki, na które teraz jest „faza” :)

Niedziela, 4.00 pobudka, szybka kawa i wyruszamy, bo odlot.
Nad Mediolanem chmury, ale potem to słońce, góry, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki, samolot, który nas wyprzedził :D i w końcu zasypany Kraków.
Z góry planty, błonia, czy elektrociepłownia, wydają się być jak maleńka makieta. Osiedla bloków, dworzec kolejowy, drogi, samochody, ludzie. Inna perspektywa :)

Czasem dobrze jest zmienić perspektywę :)

3 komentarze:

  1. odlot. i ja noszę w sobie chęć wyrwania się. i nie będę czekać dziewięciu miesięcy, aż się coś z tego urodzi.
    :)
    ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  2. :D Maniak rodzi!!

    A wracając do tematu: też uwielbiam latać i też uwielbiam wschody słońca, i zachody w samolocie.

    Dobrze, że wróciłaś :) idziemy na łyżły!

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaa, już się nie mogę doczekać!!!
    A może Maniak przed "porodem" się z nami wybierze na łyżły?? :D
    ściski!

    OdpowiedzUsuń